by Vanes

czwartek, 16 stycznia 2014

Rozdział 3


Levi nie lubił, gdy wspomnienia niepotrzebnie zaprzątały jego głowę. Zwłaszcza, jeśli dotyczyły one Petry i pojawiały się tak niespodziewanie, w dodatku podczas ataku tytanów. Nie wiedział czy złość i dziwne dławienie w gardle, które się po tych myślach objawiały, pomagały mu w zabiciu tych kreatur, czy też utrudniały sprawę. Oplątując wielkie łby olbrzymów czarną linką, ścisnął ich ze sobą i zabił  jednocześnie, doszukując  się w swoim stylu walki jakichś uszczerbek.
Chyba jednak nie jest tak źle, pomyślał, gdy ze złością zamordował odmieńca, mającego właśnie pożreć dwójkę trzęsących się ze strachu dzieci, które kurczowo się do siebie przytulały.
- Biegnijcie w stronę muru Sina! – ryknął, nie tracąc czujności. – Nie odwracajcie się za siebie, tam dalej straż powinna wam pomóc!
Mokre od potu dzieciaki, kiwnęły niepewnie głowami i popędziły we wskazanym kierunku, jakby ich coś goniło. Cóż… goniło.
Kolejny tytan wyrósł jak z podziemi. Rivaille nie od razu go zauważył, gdyż wzrostem prawie przypominał wysokiego człowieka. Nie mógł mieć więcej niż dwa metry. Jednak Levi szybko się zorientował, że ludzka istotnie nie byłaby nie dość, że naga, to jeszcze pozbawiona narządów płciowych i nie biegłaby ze śliną cieknącą z ust rozciągniętych w szerokim uśmiechu, w stronę dzieci.
- Ech, gdybyś się choć trochę zamaskował, to może nawet by ci się udało pożreć swoje ofiary – mruknął pod nosem, dopadając tytana. – Ale jesteś na to zbyt tępy. Zresztą tak jak cały twój gatunek.
Przestał patrzeć na parującą głowę kreatury i jeszcze przez chwilę obserwował uciekające dzieci. Wyższy chłopiec trzymał mocno dłoń rudej dziewczynki i nadawał odpowiednie tempo. Levi zmarszczył brwi. Przyjaciele, czy rodzeństwo?
Zresztą, co go to obchodzi?
Zaklął pod nosem zły na samego siebie i jak w amoku zaczął mordować kolejnych tytanów, mając wrażenie, że z każdą kolejną ofiarą, jego złość się powiększa, chociaż powinno być odwrotnie. Lecz nie było. Gęsta posoka brudziła jego ubranie, jednak w tamtej chwili pedantyczna część jego osobowości schowała się gdzieś głęboko, prawie jakby znikła całkowicie. To wy, tępaki jedne. Z okrzykiem odciął kolejny kawałek karku i lawirował ku następnej kreaturze. To wy to zrobiliście. Przeciął ścięgna przy stopach potwora, ty samym sprawiając, że ten upadł, o mało tych stóp pozbawiony. Jak tak tępa istota, pomyślał lądując na głowie tytana. Poczuł jak ta drżała od jego skomlenia.  Mogła pozbawić ją życia?
Wbił ostrza w jego szyję i mozolnie wyciął kawałek karku, czekając aż potwór zupełnie znieruchomieje. Ile już zabił tytanów? Przestał liczyć przy dziesiątym, o ile w ogóle to robił. Już nawet nie pamiętał. Ale jakie miało to znaczenie? Co z tego, że zabije dwie, bądź dwieście kreatur, skoro i tak ich szeregi zdawały się w ogóle nie zmniejszać. A przecież nawet nie mieli jak się rozmnażać. Przeklęta Hanji. Tyle badań już przeprowadziła, a nie przyniosły one nic prócz jej szaleńczej radości, które i tak miał już w nadmiarze. Prychnął pod nosem.
- Kapralu Rivaille! – Mikasa nagle pojawiła się koło niego, wkładając ostrza w kaburę. – Mnie i Erenowi udało się wyprowadzić ocalałych do granic muru Sina. Tam powinna się nimi zająć Żandarmeria.
- Rozumiem – mruknął do niej, mając zamiar skoczyć na tytana oddalonego od nich o jakieś pięćdziesiąt metrów.
- Jakie kroki teraz podejmiemy? – zapytała, opierając dłoń o biodro.
Levi zmierzył ją uważnym spojrzeniem, po czym wbił wzrok w jej twarz. Podniósł wysoko brwi.
- My? – Zdziwił się. – Nie jestem waszym przywódcą. Dopóki ludzie nie znajdą się w bezpiecznej strefie za murem Sina, nie dopuszczajmy do nich tytanów. Później sami się tam przeniesiecie, o ile wcześniej nie zostaniecie pożarci. Tutaj nic już nie możecie zrobić.
- A ty, co zamierzasz, kapralu? – zapytała, przypatrując się jego znudzonej twarzy.
- Co cię to obchodzi? – Po raz kolejny go zdziwiła, ale nie okazał tego i wciąż mówił nieprzystępnym głosem. – Powinnaś zająć się swoimi sprawami.
Mikasa skrzywiła się, widocznie żałując wypowiedzianych słów i w milczeniu odskoczyła na dach pobliskiego budynku, kierując się w stronę Erena. Rivaille prychnął zirytowany jej zachowaniem. Nie rozumiał tej dziewczyny. Znów rzucił się w tłum tych nagich potworów, wiedząc, że żaden z nich nie jest w stanie nawet go drasnąć.
Przetransportowanie ocalałych zajęło im niewiele czasu. Być może, dlatego, że ocalałych również było niewielu. Tytani wciąż chwiejnie chodzili po zniszczonej osadzie, szukając żywych ludzi, ale w większości tych pustych łbów zaświtała myśl, że mięsko właśnie im odpływało do w miarę bezpiecznych rejonów za murem Sina. Levi prawie się uśmiechnął, gdy zobaczył ilu z nich szło w jego kierunku. Stał
kilka metrów przed bramą, którą Żandarmeria powoli opuszczała. Mikasa i Eren niepewnie zajęli miejsce po jego bokach, wymieniając ze sobą nerwowe spojrzenia.
- Kapralu Rivaille – zaczął niepewnie Eren, który od czasu, gdy Levi skopał go na sali sądowej, trzęsie się jak osika na sam jego widok. – Powinniśmy udać się za mur. Tytani są coraz bliżej, a za chwilę zamkną bramę.
- Masz rację – wychrypiał Levi, licząc ile kreatur znajdowało się na pierwszej linii ognia i zaciskając smukłe palce na rękojeściach ostrzy. – Idźcie już.
- Kapralu…
- Mikaso, czego nie rozumiesz? – zapytał, a gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi, westchnął przeciągle. – Idźcie już.  
Dziewczyna spojrzała w stronę Erena i skinęła na niego niepewnie głową, dając znak, że powinni wykonać to, co mówił Levi. Rivaille może nawet uśmiechnąłby się z satysfakcją, słysząc jak odwracają się na pięcie jak posłuszne psy i uciekają do bezpiecznej strefy z murem. Teraz jednak był zbyt przejęty, zbyt zły i podniecony jednocześnie. Ruszył na pierwszego z brzegu tytana, prawie z pasją zatapiając ostrza w jego cielsku. Dlaczego tak właściwie został na polu bitwy? Zupełnie sam, tak naprawdę bez żadnych szans na pokonanie ich wszystkich. Może to z nudów, pomyślał, słysząc odgłos zamykanej bramy. Ile można było uciekać?
A może to z nienawiści i żalu?                                         
Kto dał tytanom uprawnienia, do pozbawiania życia bliskich mu osób?



- Do twarzy będzie ci w tym mundurze.  – Petra siedziała na balkonie, wymachując nogami, wystawionymi za balustradę, niczym dziecko. – Choć z tak niskim wzrostem będziesz wyglądał niepoważnie koło kapitana Erwina.
Levi prychnął, marszcząc mocno brwi i z uwagą przypatrując się blond czuprynie Smitha. Biła od niego pewność siebie i swego rodzaju siła, zapewne nie tylko fizyczna. Rivaille nie był tym ani trochę zdziwiony. Ciekawe, jakie to było uczucie, patrzeć jak twoi ludzie zostają pożerani przez tytanów, ze świadomością, że nie możesz wiele z tym zrobić.
Leniwie przeniósł wzrok na wózek z ciałami, a raczej resztkami ciał poległych wojowników. Biały materiał, którym owinięto członki był obficie przesiąknięty krwią. Levi nie był pewny, czy robiło to na nim jakiekolwiek wrażenie, ale gdzieś tam w środku poczuł swego rodzaju niepokój. Zerknął na Petre, która błyszczącymi oczami przypatrywała się powracającym zwiadowcom. Nie podobała mu się jej fascynacja. Szybko przeniósł wzrok na poręcz balkonu i przejechał po niej palcem. Skrzywił się, gdy została na nim grudka kurzu. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł swoją dłoń najdokładniej jak umiał.
- Czy ty umiesz sprzątać? – zapytał zirytowany dosiadając się do niej.  – Za każdym razem, gdy do ciebie przychodzę masz taki syf, jakby przez twoje mieszkanie przeleciał huragan, który jednak postanowił oszczędzić kłęby kurzu i porozwalał resztę rzeczy dookoła.
- Bo rzadko przychodzisz – odparła spokojnie, nie spuszczając wzroku z orszaku.
- Twój tata nie może dowiedzieć się, że zadajesz się z kimś takim jak ja, mówiłem ci to już. Mogę tutaj przebywać tylko pod jego nieobecność.
- Wiem, wiem – mruknęła niezadowolona.
- Po za tym, fakt, że przychodziłbym częściej, nie zmieniłoby tego, że masz okropny burdel w domu. Nie będę sprzątać u ciebie za każdym razem, gdy przekroczę próg.
- Będziesz.
Rivaille skrzyżował tylko ręce na piersi, nic nie odpowiadając. Petra miała całkowitą rację.
- Pedanciku.
Levi miał zamiar spiorunować wzrokiem profil dziewczyny, ale ona przestała wpatrywać się w zwiadowców, pewnie dlatego, że właśnie znikali za rogiem. Ludzie zgromadzeni po bokach, jedni zalewający się łzami rozpaczy inni szczęścia, zaczęli w pośpiechu przepychać się do domów. Pewnie miał na końcu języka jakąś ripostę, ale szybko o niej zapomniał, patrząc w jej błyszczące, brązowe oczy. Odchrząknął zdezorientowany i w pewnym sensie upokorzony. Nagle zapomniał o wszystkich złośliwych uwagach.
- Obiecaj mi, że nigdy nie wstąpisz do oddziału, jakiegokolwiek oddziału, nie chodzi mi tylko o zwiadowców. Że nie będziesz walczyć z tytanami na własną rękę – powiedzieł zupełnie poważnie, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.
- Dlaczego? – zapytała z wyrzutem. – Mogłabym się przyczynić do wyzwolenia ludzkości! Uratować nas wszystkich.
- Nie, nie mogłabyś. – Prawie warknął. – Widziałaś te ciała na końcu? Ci ludzie też mieli takie ambicje, również chcieli wyzwolić świat. I jak skończyli? Rozczłonkowani i na w pół pożarci. Ciebie - wymierzył w nią palcem – to nie spotka.
Petra zmarszczyła brwi i trąciła jego dłoń.
- Jakie masz prawo mi rozkazywać? Niedługo znikniesz mi na trzy lata i poświęcisz je na trening. A później będziesz wyruszał na wyprawy po za mur, ryzykując swoim życiem. Jesteś hipokrytą! Dlaczego ja nie mogę walczyć z tytanami, podczas gdy ty możesz?!
Levi zacisnął pięści, czując jak złość pęcznieje w jego ciele.
- Po pierwsze: nie zniknę na trzy lata. Nie potrzebuję żadnego treningu, już i tak umiem posługiwać się sprzętem trójwymiarowym. Po drugie: Ja nie mam rodziny, nie mam znajomych, przyjaciół bliskich. Nie jestem tutaj potrzebny.
Petra z każdym jego słowem coraz bardziej rozszerzała oczy, a gdy tylko Rivaille skończył swój wywód, zamachnęła się i wymierzyła mu policzek.
- W takim razie… Kim ja dla ciebie jestem?
Rivaille wstrzymał oddech, zdając sobie sprawę, że jej pytanie bardziej go zaskoczyło niż fizyczny atak. Jej brwi były teraz boleśnie zmarszczone, usta drżały, a oczy mierzyły go z wyrzutem i smutkiem.  Nagle zapragnął odgarnąć zabłąkany kosmyk jej włosów za ucho, przyciągnąć ją do siebie i powiedzieć, ze z nią zostanie i nigdzie się nie wybiera. Ale nie zrobił tego. Patrzył na nią prawie beznamiętnie.
- Jesteś Petrą – odparł. – Tylko Petrą.
Kolejny policzek nie bolał już tak bardzo.















Witam wszystkich! 
Długo  mnie nie było... wiem, wiem. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie :) Nie wiem czemu, ale pewnego dnia, tak po prostu straciłam zapał do pisania rozdziału trzeciego, ale na szczęście odzyskałam go dosyć niedawno, więc jest good. Akcja ciągnie się dosyć ślamazarnie, ale być może to tylko moje wrażenie. Problem jest lepiej: wiem jak zakończę tą historię, wiem jaki będzie finał i mam obmyślone dwa zdarzenia pomiędzy... ale. Z moich obliczeń to ten blog nie będzie miał wielu rozdziałów :/ Dobra, nie mówię hop, bo tak przecież nie jestem pewna jak to wyjdzie.
Ech... i ten wpis, krótki jakiś. Mam ostatnio talent do pisania krótkich rozdziałów :/
Tak, te wspomnienia Leviego będą bardzo często się pojawiać, kochani. Taki był mój plan od początku :)
Liczę na to, że rozdział wam się podobał i muszę szczerze podziękować za komentarze pod rozdziałem 2. Tak, to one uwolniły mnie od "braku zapału" :)
Pozdrawiam!
I taki śmiechowy Levi na sam koniec. Chyba jeszcze nie wstawiałam :)